Zapewne wiele z Was zna to uczucie; myjecie ręce, biegniecie do swojego biurka, zaczynacie pracować a Wasze dłonie prawie trzeszczą z przesuszenia...
Długo szukałam dobrego kremu do rąk, który nie powodowałby wysypki, pieczenia i swędzenia. Te z dobrymi składami były drogie, organiczne jeszcze droższe. Zaczęłam więc polować na angielskie czasopisma, które hojnie rozdają różnego rodzaju kosmetyki. Miałam i przetestowałam L'occitane, Neal's Remedies i Ren - wszystkie pachniały ładnie, miały super składy i wydajność, najgorzej chyba spisywał się ten pierwszy. Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy a w prasie też ostatnio posucha... Postanowiłam więc kupić jakikolwiek krem do rąk i nie przejmować się zbytnio składem, a w przypadku katastrofy zużyć do stóp albo komuś sprezentować. Pierwszy wybór padł na Cien, wypatrzony przy okazji zakupów spożywczych w Lidlu-kosztował o ile mnie pamięć nie myli £1.70. Skusiła mnie oczywiście bijąca po oczach z opakowania obecność oleju migdałowego i masła shea - pierwsza myśl? "Eee pewnie gdzieś na końcu składu w szczątkowych ilościach" i otóż nie! Na dowód INCI poniżej:
Aqua, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Heliantus Annuus Hybrid Mil, Glyceryl Stearate, Butyrospermum Parkii Buttes, Prunus Amygdalus Dulcis Mil, Dimethicone, Phenoxyethanol, Panthenol, Benzyl Alcohol, Sodium Cetearyl Sulfate, Parfum, Tocopheryl Acetate, Niacinamide, Limonene, Linalool, Tocopherol, Citronellol, Hexyl Cinnamal, Geraniol, Butylphenol Methylproponial, Benzyl Salicytate, Citric Acid.
Obecność gliceryny też bardzo mnie raduje. Działanie ma jeszcze lepsze niż skład! Stał się moją kotwicą ratunkową w pracy, a dawno już nie miałam tak zadbanych i nawilżonych dłoni bez przesuszen i zaczerwnienień. Wchłania się dość szybko ale pozostawia lekko lepką warstwę - przed użyciem klawiatury wycieram opuszki palców, lepszy pod tym względem jest inny tani krem, o którym już niedługo... Mimo wszystko uwielbiam go, polecam i na pewno wykończę zgodnie z przeznaczeniem ;)